Witajcie, wielbiciele serii "Pogromcy duchów"! Czy byliście podekscytowani powrotem klasyków gatunku? Twórcy "Imperium lodu" próbowali połączyć nostalgię za oryginałami z nowymi wątkami, ale efekt pozostawia wiele do życzenia. Zanim zdecydujecie się na seans, pozwólcie, że rzucę nieco światła na blaski i cienie najnowszej części kultowej historii.
Pożegnanie z Haroldem Ramisem, ale i z logiką
Pogromcy duchów: Imperium lodu miał być hołdem dla serii, będącej fenomenem kulturowym lat 80. Niestety, twórcy zdecydowali się na dziwną mieszankę nostalgii i nowych wątków, która pozostawia wiele do życzenia. Chociaż pojawia się w nim Bill Murray, Dan Aykroyd i inni aktorzy z pierwotnych pogromców duchów, to zabrakło konsekwencji w podejściu do kontynuacji.
Z jednej strony, twórcy odwołują się do słynnych motywów, gadżetów i postaci z oryginalnej serii. Jednak z drugiej strony, wprowadzają całkowicie nowe wątki, które często nie mają większego sensu i logiki. Ta mieszanka nostalgii i nowatorstwa niestety nie do końca się udała.
Jednym z najbardziej kontrowersyjnych posunięć było, jak się wydaje, próba pożegnania się z duchem Harolda Ramisa, jednego z najważniejszych pogromców duchów. Zabieg ten miał na celu pokazanie, że nowa odsłona serii chce kontynuować dzieło poprzedników, ale jednocześnie wprowadza coś świeżego. Niestety, efekt jest dość mizerny.
Nowi bohaterowie pozostają w cieniu starych pogromców
Pogromcy duchów: Imperium lodu stara się wprowadzić nowych bohaterów, takich jak Phoebe i Trevor, odgrywani odpowiednio przez McKennę Grace i Finna Wolfharda. Jednakże ich role pozostają w cieniu powracających postaci, zwłaszcza Billa Murraya. Próba wykreowania nowych ikon serii najwyraźniej nie powiodła się.
Murray i inni weterani pogromców duchów kradną show, przyćmiewając młodych aktorów. Chociaż ci ostatni mieli być głównymi postaciami, to faktycznie stanowią jedynie tło dla powracających gwiazd. To pokazuje, jak bardzo twórcy byli przywiązani do oryginalnej obsady i jak trudno im było odciąć się od przeszłości.
W efekcie całego zamieszania, nowi bohaterowie nie mają szansy na prawdziwy rozwój. Ich wątki często są płytkie i niezbyt emocjonujące, co sprawia, że widzowie nie mogą się z nimi w pełni zżyć.
- Trevor grany przez Wolfharda jest jedynie przechodzącym okres buntu nastolatkiem, który nie ma większego znaczenia dla fabuły.
- Phoebe ma rzekomo zostać nową Pogromczynią Duchów, ale jest na to zbyt młoda i jej motywacje są niejasne.
- Inne nowe postacie, takie jak ta grana przez Carrie Coon, po prostu nie zostają w pełni wykorzystane.
Czytaj więcej: Ten okropny horror zaskoczył wszystkich! Recenzja Gniazda pająka na Filmweb
Potęga tytułowego imperium lodu całkowicie zaprzepaszczona
Największą wadą Imperium lodu jest jednak sposób, w jaki traktuje tytułowego antagonistę - potężne, mroczne Imperium Lodu, rządzone przez straszliwego demona Garrakę. Zamiast budować napięcie wokół tej siły, twórcy poświęcają mu zaledwie kilkanaście minut pod koniec filmu.
Co gorsza, Garraka wcale nie wydaje się taki potężny i przerażający, jak miał być. Wystarczy prosty trik, by go pokonać. To sprawia, że cała recenzja Imperium Lodu wydaje się być wielkim rozczarowaniem. Potężny antagonista, który miał być źródłem napięcia i strachu, okazuje się zwykłym papierowym tygrysem.
Skutkiem tego jest brak dramaturgii, prawdziwego konfliktu i tajemnicy w filmie. Zamiast tego dostajemy dawkę nostalgii, kilka starych gadżetów i uroczego Billa Murraya. To jednak za mało, by uczynić z Imperium Lodu udaną kontynuację serii pogromców duchów.
- Brak czasu antenowego dla głównego antagonisty jest ogromnym grzechem twórców.
- Sposób, w jaki Garraka zostaje pokonany, podważa całą koncepcję jego potęgi.
- Przez to cała historia traci napięcie, dramaturgię i tajemnicę, będące kluczowymi elementami oryginalnych filmów.